W sobotę, 5 lipca, w Mikołesce — naszym najmniejszym, ale jakże pomysłowym sołectwie — wybuchła wakacyjna eksplozja dobrej zabawy. Spokojna zazwyczaj miejscowość zapełniła się gwarem, śmiechem i rowerzystami, których liczba zdecydowanie przewyższała populację mieszkańców. Trybuny? Były, choć w wersji improwizowanej — z pomocą przyjezdnych z pedałami pod pachą.
Na scenie rozbrzmiewały dźwięki Orkiestry Dętej OSP Boruszowice, która — mimo niedawnego występu w Boruszowicach — zaprezentowała się z wigorem godnym drugiego bisu. Zaraz obok strażacy pokazali, że potrafią nie tylko gasić pożary, ale i rozgrzewać publiczność widowiskowymi pokazami.
Miłośnicy przyrody mogli wsłuchać się w opowieści pana Czesława Tyrola o zwierzęcych zwyczajach i lokalnej faunie, a pan Oliwier Kucznik zadbał o muzyczną oprawę w duchu myśliwskim. Brzmiało autentycznie, pachniało lasem.
Do rytmicznych uniesień zaprosił DJ, który przejął pałeczkę od pana Leszka Pnioka i utrzymał parkiet w ruchu do samych godzin porannych. A dzieci? Te miały raj: dmuchańce, malowanie twarzy, konkursy i tyle atrakcji, że dorośli mogli tylko pozazdrościć.
A propos dorosłych – lody koreańskie wzbudziły niemałą konsternację. Jak to działa? Czy to się je, czy się podziwia? Nikt nie wie, ale każdy spróbował. I to się liczy.
Ten piknik pokazał, że rozmiar naprawdę nie ma znaczenia. Liczy się pomysł, energia i lokalna współpraca. Sołtys, Urząd Gminy i garść entuzjazmu — oto recepta na wydarzenie, które zostaje w sercu na długo po zgaszeniu ostatniego światła.