Wiejskie karczmy, w tym i karczma Strużyny na Nowyj Wsi, pełniły ważną społecznie rolę wykraczającą poza codziennie oferowany bufet. W murach gospody odbywały się zebrania wiejskie, wybory (np. plebiscyt), a na tzw. „tancdili” organizowano różnego rodzaju imprezy: zabawy taneczne, a w szczególności wesela, które przekształcały się w wiejską zabawę. Jak wyglądało tradycyjne wesele w niewielkiej wsi na Górnym Śląsku, takiej jak Nowa Wieś?
Wieczorem, w dzień poprzedzający wesele, przed domem Panny Młodej odbywał się tzw. Polterabend (Polter), czyli tłuczenie szkła i starej, uszkodzonej porcelany. Młodzi żonkosie zobowiązani byli wówczas częstować weselną wódką, zaś sami musieli po nich posprzątać, bo tak nakazywał zwyczaj. W dzień wesela, oczekując na wyjazd Młodej Pary do kościoła, gości częstowano weselnym kołoczem i malckawą (kawą zbożową zabielaną mlekiem). W tym czasie odbywały się wykupiny. Po wykupieniu ukochanej od starostów weselnych, rodzice błogosławili Młodej Parze, czemu towarzyszyło ogólne wzruszenie. Następnie Para siadała w „wyglancowanej” bryczce i w towarzystwie starostów weselnych, drużek i drużbów, podążała do parafialnego kościoła. Zwykle w drodze do kościoła, orszakowi weselnemu towarzyszyła wiejska kapela, która na drabiniastym wozie, przystrojonym kolorowymi szlajfkami i brzozowymi gałązkami, wygrywała skoczne melodie. Po ślubie, Państwo Młodzi byli witani w progu domu chlebem i solą.
Wesele rozpoczynało się obiadem. Na stołach obowiązkowo pojawiała się nudelzupa ze swojskim makaronem i drobno pokrojonymi podrobami ptactwa domowego oraz siekaną pietruszką. Tak udekorowany wkład, zalewano gorącym, aromatycznym rosołem. W czasie, gdy opróżniano głębokie talerze z zastawy stołowej, urodziwe młode dziewczyny, roznosiły po stołach tace i misy dymiącego jeszcze mięsiwa. Obowiązkowo na stole ustawiano pyszne, wołowe rolady, do których serwowano oniająco zołza, czyli sos okraszany zbieranymi po sąsiedzku, leśnymi grzybami. Do tego, na biesiadne stoły podawano kitki i tuszki drobiowe, sztuki mięsa wieprzowego i cielęcego, a wszystko to z własnego chowu i uboju. Nie brakowało także klusek. Śląskie kluski (białe i ciemne), kartofelki wielkości przepiórczych jajek, modro i biało kapusta z grzybami, stanowiły żelazny zestaw menu każdego weselnego obiadu. Po sytym obiedzie wypijano kompot, a przed biesiadnikami stawiano w asjetkach szpajzę – popularny na Śląsku deser jajeczny.
O weselnym obiedzie krążyła często powtarzana anegdota, a dotyczyła „fasonu”, który obowiązywał weselnych gości. „Dla fasonu” trzeba było zostawić kawałek kluski lub mięsa na talerzu. Zdarzyło się jednego razu, że małemu Francikowi (też weselnikowi) tak wszystko smakowało z weselnych dań, że zostawił po sobie tylko pusty talerz. Wtedy starszy brat Antek, nie omieszkał poskarżyć ojcu, że Francik „zeżarł fason”, co wywołało burzę śmiechu przy weselnych stołach. Gdy na talerzach gości został tylko „fason”, trzeba było przepłukać gardła „gorzołką” na lepsze trawienie. Ze wszystkich stron słychać było wołanie gorzko, gorzko, więc Pana Młodego nie trzeba było ponaglać z całowaniem świeżo upieczonej małżonki. Zabawę taneczną rozpoczynała Para Młoda, przy głośnym aplauzie zgromadzonych weselników. Z reguły był to waloszek, czyli uproszczona, popularna forma wiedeńskiego walca. Tańczono i bawiono się pod dyktando weselnej kapeli, która w swoim repertuarze miała nie tylko wygrywanie muzycznych, przeważnie regionalnych melodii, ale inscenizowała różnego rodzaju gry towarzyskie, przeplatane wicami, czyli humorystycznymi kawałami i anegdotami. Czas spędzony na tańcach był wystarczająco długi, by kucharki zdążył posprzątać po obiedzie i przygotować się do podawania kolejnych dań.
Na ciepło podawano krupnioki i żymloki własnego uboju i wyrobu. Do tego pajdki chleba też własnego wypieku, swojskie lyjberwuszty i preswuszty, kiszone w bonclokach ogórki, rozmaite surówki i szałoty z jarzyn hodowanych w przydomowym ogródku. Do tego na lepsze trawienie nie żałowano gorzołki, wina domowej roboty, ciemnego piwa robionego na drożdżach, czy landrynkowych, czerwonych i cytrynowych oranżad. Na stołach, znalazły się kołocze i bombony, malckawa i lipowy tyj. Posiłek nazywano swaczyną (podwieczorek). Swaczyna trwała zwykle do czasu, kiedy słońce na Nowyj Wsi, zachodziło powoli nad Mikołuszką. Po czym, grupkami goście weselni wracali na tancdila do karczmy, na tańce i zabawy, które trwały zwykle co najmniej do północy.
Ostatnim, weselnym akordem były zwykle oczepiny, które rozpoczynały się zaraz po północy, kiedy zakończył się weselny dzień, a rozpoczynała noc poślubna. Od szeregu lat, do dnia dzisiejszego, kultywowana jest tradycja oczepin, podczas których Pannie Młodej zdejmowano wianek lub welon, a zakładano czepek, będący symbolem zamężnej już pani. W tym celu młoda żona siadała na krześle, za którym ustawiały się kołem drużki. Kapela wygrywała tryumfalne hejnały, a pan Młody próbował odczepić z włosów wianek lub welon. Gdy mu się to udało, wówczas rzucał ten symbol panieństwa w kierunku podekscytowanych drużek. Po oczepinach, przed młodym małżeństwem rozpościerała się perspektywa nocy poślubnej, zaś tańce i zabawy na tancdili trwały nadal, do czasu, na ile wystarczyło i sił, i kondycji, ale i ochoty, po pełnym atrakcji, długim dniu.
Opracował: Bernard Opara, vel Kuźnik z Klepki w maju 2023 roku.
Tekst ukazał się w wydaniu nr 179 (12 luty 2024 r.)